czwartek, 26 lipca 2012

1991 w piosenkach (część I punkowa)


15. The Cramps – Eyeball In My Martini












Soczyste psychobilly w klimacie horrorów klasy B. Coś z czego Crampsi słynęli i z uwagi na co są od lat szczególnie rozpoznawalni. Bardziej zdarzało mi się słuchać ich z ciekawości i dla popatrzenia na kiczowate teledyski, niż dlatego, że jakoś specjalnie interesuje mnie sama muzyka. Sam fakt, że „Eyeball In My Martini” zalicza się do kawałków, z których czerpię przyjemność zasługuje już na pewne wyróżnienie. Nie większe jednak niż pozycja otwierająca tę listę.

LINK


14. Down By Law – Right Or Wrong












Sympatyczny melodic-hardcore z debiutu Down By Law i pierwszych lat poważniejszej działalności wytwórni Epitaph, która istniała właściwie już od dekady, ale wydała do tamtej pory ledwie garstkę wydawnictw w tym głównie płyty Bad Religion. Nie był to już zdecydowanie czas wyłącznie zaangażowanego, agresywnego h-c, ale komercyjnego sukcesu Green Daya i Blinka 182 również jeszcze nie. „Right Or Wrong” brzmi dla mnie jak esencja oraz dokumentacja tego okresu pomiędzy. Do włączenia gdzieś razem z Pennywise i Face To Face.

LINK


13. Lifetime – Souvenir












Do you remember when hardcore was everything? Muzycznie, kolejny wyklepany na trzech akordach, undergroundowy kawałek jakich mnóstwo. Tekstowo, afirmacja 80’sowej sceny punkowej. Sceny jako czegoś co łączyło ludzi - pochwała muzyki, przyjaźni, szalonego pogowania i wspomnienie wszystkich wspaniałych bandów z Minor Threat, 7 Seconds i S.S.D na czele. Coś na swój sposób pięknego i optymistycznego. Zwłaszcza, że Ari w drugiej zwrotce śpiewa: I still feel the passion and the energy, I can’t help but feel hardcore as a part of me, Times will change and people change, And so will styles, But something in the music just makes me smile...

LINK


12. Poster Children – If You See Kay












Pozostając w analogii do przesłania poprzedniego utworu, Rick Valentin z Poster Children powiedział kiedyś: There was this whole other world where people who just like music could just start a band and just play. You didn't have to be great. I rzeczywiście wystarczyło trochę energii oraz dobrych chęci by stworzyć tak prosty i odjazdowy zarazem kawałek jakim jest “If You See Kay”. Mamy tu wszystko, DIY i lo-fi, prostotę i pomysł, rozrywające przestrzeń na strzępy wrzaski, masę mocy i odrobinę melodyjności. Obowiązkowo dla fanów Rocket From The Crypt, Refused oraz Nation Of Ulysses.

LINK


11. Jawbox – Impossible Figure












Kłania nam się kolejna arcyważna postać amerykańskiego szeroko pojętego hardcore’u i sceny niezależnej. J. Robbins grał na basie w kultowej waszyngtońskiej kapeli Government Issue przez ostatnie 4 lata jej działalności. Kiedy GI w 1989 przestali istnieć, szeregi Dischord prędko zasiliła nowa kapela pod przywódctwem Robbinsa, zwąca się Jawbox. Debiutancki „Grippe” wzbudził co prawda ledwie zainteresowanie, a prawdziwe uznanie przyszło 3 lata później wraz z wydanym dla dużej wytwórni „For Your Own Special Sweetheart”. To jednak tu mamy do czynienia z szlachetnymi początkami nowej kapeli, pędzącym melodic punkiem łamanym przez post-hc. W „Impossible Figure” na poziomie jakim poszczycić się wówczas mogli chyba tylko Jawbreaker i Samiam.

LINK


10. Fugazi – Long Division












Najkrótszy na “Steady Diet Of Nothing”, z charakterystycznymi dla nich markotnymi melodiami. W porównaniu do wyróżnionego przeze mnie za rok 1990 „Shut The Door” kawałek zdecydowanie mniej efektowny, zupełnie inny estetycznie, a i tak samym tym dwuminutowym mruczeniem deklasujący tych, którzy do Fugazi chcieliby się chociaż zbliżyć.

LINK


9. Leatherface – Springtime












The Best punk rock song ever written? Nie wiem, nie mnie to oceniać, ale jeśli ktoś tak uważa to walczyć z nim nie będę. „Springtime” jawi się zażartym punkowym trackiem, ociekającym emocjami, wyposażonym w ostre, fantastyczne gitarowe partie i przebijające się przez nie nieznacznie melodyjne zagrywki. Poza tym głos Frankiego Stubbsa, chrypiąca charyzma pasująca do powyższych elementów jak ulał. USA miało wtedy cały wysyp dobrych i bardzo dobrych kapel, tu z kolei reprezentanci U.K wpisali się w nurt i zarazem ścisłą czołówkę światowej już jakby nie było sceny.

LINK


8. The Vandals – Pizza Tran












Niektórzy, zwłaszcza w Kaliforni mieli nieco inne podejście niż ci z Waszyngtonu czy Chicago. Punk rock dla The Vandals był przede wszystkim maszyną do zabawy i robienia sobie jaj. Escalante, Fitzgerald, Freese i Quackenbush stanowili kapelę typowo hedonistyczną, która za cel postawiła sobie uszczęśliwianie słuchacza pozytywnymi, dowcipnymi nutami zagranymi w przystępnej formie szybkiego, konkretnego nawalania. Jak tu nie kochać wydurniających się chłopaków w czapkach z daszkiem, w tym jednego śpiewającego o miłości do Wietnamki dostarczającej pizzę? Nie da się.

LINK


7. NOFX – The Moron Brothers












Wtedy jeszcze całkiem przeciętna kapelka, którą kamienie milowe dzieliły od klasy Bad Religion, słabsza nawet od takiego Pennywise’a czy Offspringa. Fat Mike z kolegami zawsze grali wybitnie prostą, a na początku łopatologiczną wręcz muzykę. Istotniejsze było być może poczucie humoru, którym naturalnie nadrabiali, i którym do dziś sukcesywnie odróżniają się od wyżej wymienionej stawki. Historyjka o braciach kretynach to jeden z ich pierwszych hitów, dziś zasłużony NOFX’owy klasyk. Zabawny, wesoły, idiotyczny i hymniczny, a przede wszystkim „catchy as hell”. Po przesłuchaniu, syndrom nucenia do do do do do do… nie do uniknięcia.

LINK


6. Samiam – Clean












Gdyby ktoś się jeszcze zastanawiał czym jest emo-core to tu mamy go w czystym wydaniu.

LINK


5. Pegboy – Strong Reaction












Nigdy nie zdobyli statusu takiego jak Jawbreaker, Screeching Weasel czy Rancid. Ich albumy nie były zapewne aż tak dobre, czegoś Pegboyowi brakowało, chociaż potencjału nie dało się odmówić. „Strong Reaction” to kawałek zaskakująco poważny. Nie uświadczymy w nim typowego dla skate/pop/melodic punku optymizmu. Tempo średnie, gitary nieco mocniejsze, wokal burkliwy, a tekst dotykający uczuciowego zawodu. I walk alone through the sleet and snow and pouring rain to, Get my heart broken, forever ever lost inside of…. Paradoksalnie bez eksponowania emocji, bo nawet przy takim lirycznym wydźwięku Pegboy pozostają chłodnymi i szorstkimi twardzielami, a powtarzane That’s all right and that’s okay... wcale nie do końca musi oznaczać, że wszystko jest w porządku.

LINK


4. Screeching Weasel – What We Hate












Recepta na zły humor? Włączyć “What We Hate” i poczekać na rezultat. Jeśli nie podziała za pierwszym, zrobić to jeszcze dwa albo cztery razy. Z każdym kolejnym powinno być co raz lepiej. Warto dać się przekonać, że lepiej odrzucić hejterstwo, które w prosty sposób upodabnia nas do tego czego nienawidzimy. Po drugie, lepiej nie marnować czasu, bo jak to Ben Weasel ujął: you're only young once, old forever.

LINK


3. Nation Of Ulysses – Spectra Sonic Sound












Nation Of Ulysses czyli jeden z najbardziej spektakularnych aktów w dziejach około-punkowego łojenia. Tytuł piosenki najlepiej określa co znajduje się w środku. Oszałamiające dźwiękowe szaleństwo z maksymalnie wyrazistym, chorobliwie zaangażowanym i zakręconym wokalem Iana Svenoniusa.

LINK


2. Drive Like Jehu – If It Kills You












Podczas gdy dla jednych post-hardcore był tylko trochę poważniejszą, nieco inaczej wyrażającą się, ale nadal dość prostą formą punk rocka, inni w o wiele ciekawszych formach wynosili go już do rangi muzyki jakiej nie brać na poważnie byłoby wstyd. Pokomplikowana, inteligentna, wściekła i złożona formuła przemieszana z noise rockiem, zapodana w postaci siedmiominutowej miazgi czyni z „If It Kills You” swoiste „The Wonder” tego gatunku. Tym samym, już na początku lat 90., już na swoim debiucie Rick Froberg z Drive Like Jehu osiągnęli coś co do dziś śmiało można nazwać szczytowym wyczynem post-hc.

LINK


1. Pennywise – Bro Hymn












Braterski hymn, ze szczególną dedykacją dla tych, których już z nami nie ma. Dziwna wiąże się z tym utworem historia, bo przecież kiedy „Bro Hymn” powstawał to pisany był z myślą o zmarłych tragicznie w wypadku samochodowym przyjaciołach Jasona Thirska (Colvin, Canton, Nichols this one’s for you...). Smutnym paradoksem można nazwać to, że pięć lat później basista Pennywise opuścił ten świat strzelając sobie w głowę, a wersja „Bro Hymnu” z ’97 roku zawierała już słowa Jason Matthew Thirsk this one’s for you… . Tragiczne okoliczności z pewnością mają duży wpływ na emocjonalny ładunek zawarty w piosence oraz jej przesłanie (life is most precious thing you can loose...). Nie tylko to czyni ją jednak wyjątkową. Niewyobrażalna wręcz siła tkwi we wszystkich okrzykach i słowach wymawianych przez Jima Lindberga oraz podłączający się w sportowo skandowanym refrenie zespół. Mega-ciary na wysokości 0:30, rozsadzająca energia, mobilizująca wiara w to by mimo wszystko iść na przód. Nawet jeśli debiut Pennywise z 1991 roku nie należy do wybitnych osiągnięć gatunku to ten kawałek zapisuje się w historii amerykańskiego punk rocka jako jeden z najlepszych, a już na pewno bez zbędnego patosu najbardziej poruszających fragmentów jakie powstały.



Podsumowanie punkowe 1990

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz